sobota, 8 września 2012

normalnie

czytam posty na starym blogu, próbuję uczyć się na wtorkowy egzamin, słucham Dire Straits i czuję się normalnie. Poza tym, przebywam w szpitalu na oddziale leczenia zaburzeń osobowości - jednak się zdecydowałam.

funkcjonuję tu w sposób raczej wycofany. Może powinnam użyć słowa "funkcjonowalam", jako że parę nowych osób z narcyzką:) na czele, sprawiło, że nie uciekam od ludzi, ale staram się z nimi być. Nie jestem pewna, czy chcę się dalej leczyć, a na pewno, czy chcę się dalej leczyć tu.

Nie mogę zasnąć, ponieważ w ramach hołdu tutejszym zasadom uraczyłam się dzisiaj trzyfa, dochodzi czwarta. Przynajmniej przestało być lękowo, zapanował relatywny spokój.

Chyba chciałam napisać więcej, nie potrafię i jakoś mnie to nie dziwi.

P. jest prawie codziennie u mnie. Marcin, wjebany w narkotyki tak, że bardziej się chyba nie da, przyjeżdża czasem w stanie hipomanii, w której obecnie się znajduje. Gdybym nie doświadczała w tej chwili dziwnej przesyconej obojętnością pustki, to może nawet napisałabym jak się z tym czuję :D
no, ale niestety...

pozdrawiam ;*


sobota, 28 lipca 2012

july evening

jest pięknie.
co prawda od dwóch dni, a wcześniej walczyłam z myślami samobójczymi, ale widzę, że się kurwa da!

nie muszę brać, uczę się rozmawiać zamiast zajadać / zagłuszać emocje na sto różnych sposobów.

często czuję tylko lęk, bo tak bardzo przeraża mnie ta chwiejność...

ale zaczynam potrafić sobie z tym radzić.

niedziela, 15 lipca 2012

stand straight, look me in the eye and say 'goodbye'

przecież to jest jakiś koszmar..

dobrze, że dziś dzień przywitał mnie euforią, spokojną akceptacją siebie i ogromną chęcią na wyjście do ludzi.

co prawda, czuję się dojmująco samotna, ale w końcu sama sobie to zgotowałam - mogłam nie zachowywać się jak fałszywa suka. W imię czego właściwie...? Akceptacji? Troski? Haha. Nie masz teraz ani tego, ani przyjaciółki - zasłużyłaś na cierpienie.

Przechadzałam się między półkami w sklepie i myślałam tylko o tym, że obecnie nie mam najmniejszego prawa, żeby się cieszyć. Euforia, której źródlem dziś akurat była muzyka, totalnie mi się nie należy, powinnam ponieść karę i płakać, płakać, płakać...

może właśnie w tym celu w tym tygodniu znów się naćpam, a potem przeżyję koszmarny parodniowy zjazd?

ja pierdolę. Przepraszam, K. Nie chciałam Cię skrzywdzić, nie wiem, co mi odpierdoliło na te pół roku. Jednego możesz być pewna - nie tylko Tobie zafundowałam koszmar.

niedziela, 8 lipca 2012

i wanna go home

nie dam rady .
bez tego jestem śmieciem, śpiącym po 15 h na dobę.
nie mogę brać bk w ogóle, bo wpadam w ciąg. a jeśli nie biorę, to ciąg snu-jedzenia mam murowany. kurwa mać. nie ma wyjścia z tej sytuacji.

mam ochotę na śmierć.

czwartek, 5 lipca 2012

I never thought I'd need so many people ...

piąty dzień bez ketonów.

jestem szczęśliwa!!

kurewsko, zajebiście szczęśliwa!!! biegałam i okazuje się, że nie spierdoliłam sobie zdrowia i kondycji tak doszczętnie jak myślałam. Wręcz powiedziałabym, że jest DOBRZE!

czasem spada mi nastrój na tyle, że mam ochotę rzucić wszystko i się rozpłakać, sięgnąć z powrotem po stymulanty i jechać na nich pierwszy dzień, potem drugi... trzeci..

4 gramy czekają na gorsze czasy, kiedy znów włączy mi się tryb "autodestrukcji". Póki co, umówiłam się z Sz. na cztery "dni używek" w miesiącu. Cztery soboty i ani doba więcej. :)

gdzieś tam w środku, czasem, uderza mnie bolesne uczucie cholernej pustki i totalnego bezsensu tego wszystkiego, nawet tej radości, ale skutecznie je zagłuszam i czerpię z ulotnych chwil szczęścia pełnymi garściami.

wtorek, 26 czerwca 2012

destrukcja

powiedz mu jeszcze, że jesteśmy bezradni. Tak totalnie, beznadziejnie bezradni.

bo co możemy zrobić?

realizować się w związku? ani on, ani ja nie potrafimy.
cieszyć się z dbania o siebie? jego to nudzi, u mnie zawsze po pewnym czasie przybiera formę autodestrukcji.

spędzać miłe popołudnia na rozmowach ze znajomymi? obydwoje tylko czekamy aż ktoś zaproponuje alkohol albo jakąkolwiek inną używkę.

co jeszcze możemy?

ja - odpoczywać po ośmiu egzaminach w kurewsko trudnej sesji, przeżywać cudowność czasu wolnego, może poszukać pracy, spędzać czas tak jak chcę (czyli jak???), on - złapać trochę wytchnienia po ośmiu miesiącach codziennego zapierdolu u ojca-tyrana ? przecież obydwoje wiemy, że po paru dniach znów zrobi się tak dotkliwie PUSTO, ja będę musiała ćpać i się odchudzać, a on połączy się ze mną w ćpaniu, zapijając wolne weekendy.

dzień bez b-k, jedzenie, jedzenie, jedzenie i sen. Moja rzeczywistość się rozpada.. Wpadam w panikę, że to wszystko wróci. Będę musiała się ciąć i odrzucę wszystkich na znak odrzucania siebie. Nie wyjdę na żadną imprezę, nie skończę jej w ramionach przypadkowego faceta, tylko po prostu się zaćpam.

Dwóch identycznych sytuacji nie ma - teraz przestałam już widzieć wyjście i nie będę miała ani cienia nadziei.

dlatego od jutra - po trupach: ćwiczenia, izolacja, muszę się uporządkować. Potem już z górki, tylko dajcie mi, kurwa, jutro tę jebaną samotność!!!

nie chcę jutro nic czuć!!! chcę być tylko ja. tylko ja i moje ciało.

reszta mnie zniszczy.


piątek, 22 czerwca 2012

krótka retrospekcja

nie ma tak dokuczliwych zjazdów, nie ma efektów, a więc jest tolerka.

 jak bardzo na to mam wyjebane...

 dostałam się na 7 F, w końcu - tak na to czekałam ("uratuj mnie"), po sesji poprawkowej (asekuracyjnie) termin przyjęcia. Ciekawe, czy się zdecyduję.

 wczoraj zrobiłam retrospekcję i uznałam, że ostatnie dwa lata mojego życia to jakaś poryta, totalna porażka. mam ochotę zemścić się na całym świecie za to, że miałam bulimię, musiałam się ciąć i nikt mnie nie wspierał.

 teraz używeczki. witamy w piekle. :)

wtorek, 19 czerwca 2012

znowu.

wracam.
niestety do mojego starego, dobrze znanego świata chaosu i skrajności.
kolejny raz uciekam w destrukcję, żeby nie czuć. wszystko jest lepsze od aktualnie odczuwanych, realnych, trudnych emocji. nie radzę sobie, zniknęłam z terapii,leki biorę jak chcę i próbuję się w tym wszystkim jakoś odnaleźć.
krzywdzę siebie i innych.
upokarzana i wykorzystywana - kocham, kochana - chcę uciec. nie potrafię powiedzieć, że mi zależy i że tak dobrze nam razem. przeżywam utratę zanim utracę... przecież i tak się rozstaniemy, prawda? kiedy mnie odtrącałeś, czułam złość, wyżywałam się na sobie, głodziłam się, piłam alkohol. Ale to wszystko było tak bardzo intensywne...
a potem powiedziałeś mi, że Ci zależy i przeraziła mnie stabilność. Ciągle wydaje mi się, że nic nie czuję, nie umiem budować relacji na życzliwości, cieple, słowach "kocham cię". Zaczynam Cię odtrącać, a tak bardzo, bardzo, bardzo pragnęłam tej bliskości.
Biorę prochy, robię sobie krzywdę jedzeniem, jestem tak totalnie zagubiona, że czasami myślę, że zaraz zwariuję. Zakończyć to? A jeśli jutro znów poczuję, że kocham?

proszę, porzuć mnie. skoro i tak cierpię, to chcę przynajmniej oszczędzić tego Tobie. jak zareagujesz na to, że powiem Ci, że tak jak postrzegam siebie i świat, że w jeden dzień potrafię być agresywna, szczęśliwa jak nigdy, ekstrawertyczna, wyizolowana i depresyjna, tak też postrzegam Ciebie?

co się pod tym wszystkim kryje??? Lęk..... ?