wtorek, 26 czerwca 2012

destrukcja

powiedz mu jeszcze, że jesteśmy bezradni. Tak totalnie, beznadziejnie bezradni.

bo co możemy zrobić?

realizować się w związku? ani on, ani ja nie potrafimy.
cieszyć się z dbania o siebie? jego to nudzi, u mnie zawsze po pewnym czasie przybiera formę autodestrukcji.

spędzać miłe popołudnia na rozmowach ze znajomymi? obydwoje tylko czekamy aż ktoś zaproponuje alkohol albo jakąkolwiek inną używkę.

co jeszcze możemy?

ja - odpoczywać po ośmiu egzaminach w kurewsko trudnej sesji, przeżywać cudowność czasu wolnego, może poszukać pracy, spędzać czas tak jak chcę (czyli jak???), on - złapać trochę wytchnienia po ośmiu miesiącach codziennego zapierdolu u ojca-tyrana ? przecież obydwoje wiemy, że po paru dniach znów zrobi się tak dotkliwie PUSTO, ja będę musiała ćpać i się odchudzać, a on połączy się ze mną w ćpaniu, zapijając wolne weekendy.

dzień bez b-k, jedzenie, jedzenie, jedzenie i sen. Moja rzeczywistość się rozpada.. Wpadam w panikę, że to wszystko wróci. Będę musiała się ciąć i odrzucę wszystkich na znak odrzucania siebie. Nie wyjdę na żadną imprezę, nie skończę jej w ramionach przypadkowego faceta, tylko po prostu się zaćpam.

Dwóch identycznych sytuacji nie ma - teraz przestałam już widzieć wyjście i nie będę miała ani cienia nadziei.

dlatego od jutra - po trupach: ćwiczenia, izolacja, muszę się uporządkować. Potem już z górki, tylko dajcie mi, kurwa, jutro tę jebaną samotność!!!

nie chcę jutro nic czuć!!! chcę być tylko ja. tylko ja i moje ciało.

reszta mnie zniszczy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz